poniedziałek, 2 lutego 2015

O dobrych ludziach



Nie wiem, czy ja mam szczęście w życiu, czy tak naprawdę nie jest z ludźmi tak źle, jak się powszechnie uważa. Twierdzę tak, bo w swoim, bliższym i dalszym, otoczeniu nie widzę ludzi złych. Są mniej lub bardziej wrażliwi, mniej lub bardziej otwarci, ale w sumie mają dobre serca i w różnych sytuacjach można na nich liczyć. Nie pokazują tego może na co dzień, ale wynika to prawdopodobnie z faktu, że boją się odsłonić, aby nie zostać zranionym.  


Moment, kiedy sobie to wszystko uświadomiłam sprawił, że przestałam się tak panicznie bać. A bałam się wielu rzeczy – odrzucenia, zranienia, upokorzenia, rozdeptania, osamotnienia. Zawsze uważałam, że nie pasuję do dzisiejszych czasów. Jestem zbyt ufna, zbyt prostolinijna i zbyt otwarta. Nigdy nie umiałam kosztem innych zawalczyć o swoje. I tak było od dziecka. Nawet wszystkie baty, jakie w życiu dostałam nie były w stanie mnie zmienić. I dobrze… Bo dzisiaj, po ponad pół wieku różnych życiowych doświadczeń i obserwacji – twierdzę, że ludzie są tak naprawdę dobrzy. Myślę sobie, że nawet niektórzy z tych, którzy na przykład uwikłali się w wielką politykę, czy robienie kariery zawodowej, w sercu są w porządku, tylko stwarzają pozory drapieżców bez skrupułów, aby jakoś tam, w tym „wielkim świecie” przetrwać. Oczywiście, nie generalizuję, bo spotykamy przecież i tych, którzy krzywdzą innych. Tylko czy my zastanawiamy się dlaczego to robią? Może jakieś traumatyczne przeżycia, które w ich psychice pozostawiły ślad, a może jakaś choroba, a może jakieś inne poważne kłopoty, sprawiają, że są tacy, a nie inni. Oni cierpią, będąc sami ze sobą. I należy im tylko współczuć. Są oczywiście wśród nas też osoby, których cieszy, gdy komuś dokopią i takie działania są sensem ich życia. Ale moim zdaniem, to już jest jakaś choroba psychiczna. Więc to nie do końca też ich wina. A spróbujmy może zrobić na wiosnę (ona zawsze sprawie, ze chce się coś zmienić) mały eksperyment, który nas nic nie kosztuje, oprócz pewnej dyscypliny. Otóż obcując z ludźmi na ulicy, w pracy, w urzędzie, w sklepie, spróbujmy dostrzegać w nich dobro. Jeśli coś nam zgrzytnie, to zastanówmy się najpierw - jaki ja mam dzisiaj nastrój – czy to aby nie ja szukam dziury w całym? A potem pomyślmy, że być może ta napotkana osoba całą noc nie spała, bo opiekowała się chorą starą matką albo może dowiedziała się o poważnej chorobie, albo nie wie jak przeżyć do pierwszego? Powodów wpływających na nastrój jest całe mnóstwo. A nie każdy umie nad tym panować. Innym razem nasze relacje z tą samą osobą mogą już być zupełnie inne. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, łatwiej będzie znieść przykrość. I pamiętajmy, że każdy uśmiech naprawdę rozjaśnia świat. Niby banał, ale sami to wiemy z autopsji.