Długo myślałam od czego tu zacząć. Punktem, do którego
zmierzam jest starość i związana z nią ufna bezradność i całkowite zdanie na
drugiego człowieka. Podobnie rzecz się ma z niemowlętami. Tylko że taki
„słodziak”, który nawet gdy sika i marudzi nie wywołuje zniecierpliwienia, czy
wręcz złości a wręcz przeciwnie – „o jaką śliczną kupkę dzisiaj dziecko
zrobiło” - myślą rodzice, ciesząc się zdrowiem maluszka. Ale kiedy stary
człowiek załatwia swoje potrzeby fizjologiczne inaczej niż my oczekujemy – już
nie jest tak miło. Najczęściej pierwszą reakcją jest złość i pytanie - dlaczego
to robi? A przecież ludzie starzy nie robią tego specjalnie. Po prostu funkcje
ich organizmu, a przede wszystkim mózgu, zanikają i sami się nie kontrolują.
Gdy patrzę na swojego Tatusia w takich sytuacjach, serce mi pęka. Siedzi przede
mną niegdyś przystojny, silny i mądry mężczyzna i patrzy na mnie z tak wielkim
poczuciem winy w oczach, że nie umiem się na niego złościć. Chce mi się tylko
płakać. I myślę przy tym o przemijaniu i o tym, jak bezwartościowe są nasze
dążenia okresu młodzieńczego czy dojrzałego. Najpierw nam się wydaje, że świat
przewrócimy do góry nogami, wszystko w nim zmienimy. Potem stawiamy sobie cele,
do których dążymy za wszelką cenę, często kosztem innych. Mieć jak najwięcej
pieniędzy, dobre stanowisko (najlepiej ministerialne), dużo znajomych (dobrze
ustawionych) itp. A tu „bach” - i przychodzi starość. Najpierw ta, gdzie tylko
czujemy delikatne odsuwanie na bok. Przykre to jest ale jeszcze strawne. Potem
emerytura i całkowicie boczny tor. Aby wskoczyć znowu w jakiś nurt trzeba się
mocno napracować. A przecież w środku tacy ludzie czują, że jeszcze wiele mogą
z siebie dać. Tylko nikt już nie chce brać. I wreszcie przychodzi ta
najczarniejsza starość, kiedy jest się całkowicie zdanym na drugiego człowieka.
I tu zaczyna procentować sposób, w jaki przeżyło się życie. Jeśli więzi
rodzinne stawialiśmy ponad karierę i pieniądze, mamy kochające i oddane dzieci
– one zajmą się nami i zaczną oddawać miłość, którą wcześniej sami brali od
nas. Ale jeśli dorośli, nie mając czasu dla swoich dzieci w pogoni za karierą
lub pieniędzmi, rekompensują im to kupowaniem różnych drogich rzeczy – to
przecież trudno liczyć na zbudowanie jakichkolwiek więzi, nie mówiąc o miłości
i przywiązaniu. Niby rodzina opływa w dostatki ale dom jest pusty uczuciowo.
Czy w takiej sytuacji, gdy nadejdzie starość, dziecko zaopiekuje się rodzicem? Wątpię.
Sobie i innym wytłumaczy, że są od tego profesjonaliści. Tylko czy ci
profesjonaliści w karmienie, czy przebieranie będą wkładać serce? A stary
człowiek może nie umie już jasno myśleć, ale na pewno czuje.
Może wiec warto chwilę przystanąć i zastanowić się, co
jest naprawdę ważne?